SPRAWIEDLIWY banita z Zelowa

PPLK

SPRAWIEDLIWY banita z Zelowa

Jan Jelinek to niezaprzeczalny bohater Zelowa, człowiek wielkiego humanizmu, autorytet moralny, opozycjonista, więzień komunistycznego reżimu. To postać, która stanowi dziedzictwo miasteczka, bohater jego nowożytnych dziejów, ale przez niektórych w mieście nad Pilsią, traktowany jako osoba kontrowersyjna. Urodził się 19 kwietnia 1912 roku w Zelowie i wychowywał w społeczności czeskiej, syn Pavla Jelinka i Karoliny Jersákovej – potomków braci czeskich, przybyłych z osad Czechów – Wielkiego Taboru i Gęsińca. – „Wychowałem się bez ojca, ponieważ był zmobilizowany do armii carskiej w czasie I wojny światowej – wspominał. Cała opieka spoczywała więc na mamie, która była głęboko religijna. Wychowała syna w wierze i to m.in. wpłynęło na jego decyzję o zostaniu pastorem. Matka musiała ciężko pracować na krośnie, aby utrzymać rodzinę. Wspierał ich również dziadek Jersák. Kiedy ojciec wrócił do domu po Wielkiej wojnie, urodził się młodszy brat Jana – Mirek. Rodzice pracowali jako tkacze domowi, ojciec był bardzo surowy i pietystycznie religijny. W 1924 r. Dziadkowie Jersáka wrócili do Czechosłowacji. W 1925 roku trzynastoletni Jan odwiedził ich i następnie przebywał przez dwa lata w Czechosłowacji i pracował, jak mówił „na czarno”, w gospodarstwie swojego dziadka w Suchdol nad Odrą. Po powrocie do Zelowa Jan Jelínek stał się odpowiedzialny za księgowość w fabryce, gdzie pracował jego ojciec. – „Więc wróciłem, ponieważ mój ojciec tego potrzebował. W wieku czternastu lat wiedziałem wystarczająco dużo, by dobrze liczyć i prowadzić księgowość”. W latach 1931-1935 studiował w Szkole Misyjnej w Ołomuńcu w Czechosłowacji i został ewangelickim pastorem. Po święceniach wrócił do Zelowa, gdzie otrzymał stanowisko dyrektora fabryki włókienniczej Jana Šlamy. Równolegle działał też w zelowskiej jednocie parafii reformowanej oraz jednym z klubów sportowych. W 1937 przyjął kaznodziejską funkcję w parafii ewangelicko-reformowanej w Kupiczowie na Wołyniu, do której należały także zbory w Boratyniu i Ozeranach. W czasie II wojny światowej niósł pomoc Polakom ciekającym do Rumunii, udzielając im noclegu w budynku parafii. Z narażeniem życia, regularnie przygotowywał i przewoził żywność dla Żydów do getta w Kowlu, ukrywał ich, a także pomagał w ucieczce. – „Byłem tam przez osiem lat, mimo najtrudniejszych doświadczeń wojny. W tym czasie Ukraińcy to byli banderowcy. … Cóż, wtedy pomagałem ludziom – jako kaznodzieja, ale także jako człowiek. Pomagałem więc ludziom, którym mogłem pomóc. Czy byli rodziną żydowską, czy Polakami, czy banderowcami.

Ukrywałem też Rosjanina. I zawsze dobrze się układało. Do dziś zastanawiam się, jak mogłem to wszystko zrobić”. Przed śmiercią jeszcze raz powrócił do tych czasów: „Pomagałem więc wszystkim ludziom. Zarówno wtedy, jak i później pomagałem prześladowanym przez komunistów. Po wojnie sprowadziłem też z terytorium Polski cały transport ekspatriantów. Więc moje życie było pracą. W tym wszystkim była konieczność, wewnętrzny imperatyw. Co gorsza, ukrywanie i ratowanie ludzi na Ukrainie było jak więzienie. Nigdy nie było wiadomo, czy i kiedy przyjdą na przeszukanie i odkryją ukrywanych oraz dowiedzą się czym się zajmujesz – dlatego to było niebezpieczne. Ale inaczej nie mogłem postąpić, gdy zobaczyłem osobę cierpiącą”. Zwłaszcza zapamiętał mężczyznę – rannego Polaka (katolika, nie ewangelika), któremu banderowcy zamordowali żonę i dwie córki, którego syn ratował się ucieczką. Ranni trafili pod jego ochronę i przebywali na plebani. Banderowcy przyszli na przeszukanie. Ale miał pewność, że ich uratuje i pomoże tym biedakom. Ryzykował dużo, bo ranni byli w trzeciej izbie. Za tę i inną pomoc otrzymywał od Polaków, skromną regularną wdzięczność w postaci polskiej złotówki. Jelinek uratował wtedy wielu Polaków przed czystkami banderowców. Zgodnie z umową między ludźmi, Kupiczów miał być wolny od działań polskiego podziemia. Po wyjściu Wehrmachtu 17 listopada 1943 r. do Kupiczowa wjechał wóz z uzbrojonymi upowcami, aresztowano czterech członków „Aktywu”, w tym pastora Jelinka, a zakładnikom grożono śmiercią, jeśli nie podporządkują się UPA i nie oddadzą broni. Pod plebanią zebrał się wtedy tłum i napastnicy wycofali się. Ci sami banderowcy trafili później do pastora, skrywając się przed sowietami, a ten po przejściu frontu wysyłał ich do Czecho-
słowacji. Pastor pomagał jednak głównie Żydom i Polakom.

Nie rozumiał banderowców, którzy chcieli stworzyć czyste etnicznie państwo. Przez całą okupację musiał radzić sobie z Niemcami i sowietami. Z tego okresu pochodzi najbardziej poruszająca relacja Jana Jelinka: „Gdy przychodzili sowieci, wiedzieli, że jestem przeciw faszystom. Gdy przyszli Niemcy wiedzieli, że jestem przeciw komunistom. Wiedzieli, że ratowałem ludzi. Ale nie wiedzieli, kogo dokładnie. Ale potem mówią, że pomagałem Żydom. A ja mówię: „Żydom? Pomagałem ludziom!” „Nie, Judaszu!” Mówię: „Nie znam Judasza. Ale znam ludzi. Czecha, Polaka, Ukraińca”.

W Kupiczowie tylko nieliczni najbliżsi ludzie, parafianie, którzy znali pastora Jelinka, pomagali zapewnić jedzenie dla ukrytych ludzi, wiedzieli o nich. Zaopatrzenie w żywność było jednym z najtrudniejszych zadań związanych z ukrywaniem prześladowanych osób. Często istniało znaczne ryzyko przy pozyskiwaniu zapasów. Według różnych źródeł pomógł i uratował od czterdziestu do dwustu ludzi. Ostrzeżono go, że grozi mu wielkie niebezpieczeństwo, więc postanowili uciekać z żoną z Wołynia. Będąc już na stacji, zawrócił do Kupiczowa. „Moja żona powiedziała mi, że prawdopodobnie wolą Boga byśmy pozostali na miejscu”. W 1944 r. wstąpił do armii czechosłowackiej jako personel medyczny wojsk artyleryjskich. Brał udział w tzw. operacji dukielkiej, za którą dostał wojskowe odznaczenia czeskie. Po wojnie zamieszkali w Czechosłowacji. Następnie jako powiernik Czechosłowackiego Instytutu Zagranicznego w Pradze, pomógł w repatriacji ekspatriantom z Polski, Ukrainy i ZSRR. Objął protestancką parafię w Oraczowie koło Rakownika i Podborzan. Odmawiał jednak współpracy z czeskimi służbami specjalnymi. Przez kilka lat był nakłaniany do współpracy przy kolektywizacji i śledzony przez informatorów służb. W końcu został aresztowany w styczniu 1958 r. Skazany na dwa lata więzienia za brak zgody na założenie kołchozu. Trafił do obozu pracy w Karkonoszach, gdzie pracował jako górnik, budując korytarze 400 m pod ziemią. Po zwolnieniu nie pozwolono mu wrócić do okręgu Karlovych Var. Osiedlił się więc w Pradze, gdzie dzięki przyjaciołom pracował w fabryce farb i lakierów jako robotnik i kierowca, aż do przejścia na emeryturę w 1972 r. Dopiero teraz miał możliwość wreszcie wrócić do Oraczowa. Próbował uzyskać zgodę państwa, aby mógł znów działać jako duchowny. Przez długi czas nie udawało mu się to. W końcu został proboszczem bez wynagrodzenia. W 1983 r. Jelínek udał się do Holandii. To było dla nich wspaniałe doświadczenie, móc odwiedzić grób Comeniusa w Naarden, a także być w Konstancji, gdzie na stosie spalono Jana Husa. Obie postacie są ważnymi osobistościami kościoła czeskobraterskiego. Z zadowoleniem przyjął upadek komunizmu w 1989 r. Pracował jako kaznodzieja w Oraczowie i Podborzanach do 2005 r., póki nie ukończył 93 lat. Udało mu się także zapewnić środki na odbudowę zboru w Oraczowie, który w dużej mierze sfinansował z własnych oszczędności. Jan Jelínek napisał wspomnienia „Niech Twój chleb będzie na wodzie”. Tytuł
wyraża życiowe credo pastora: „Niech chleb spłynie na wodę, albo po wielu dniach ją znajdziecie”. Jest to cytat biblijny, który zachęca ludzi do czynienia dobra bliźniemu i przyznawania jakiejkolwiek nagrody, ponieważ wszystko co czynią, wróci do nich pewnego dnia. Historię życia pastora Jelínka odkryto dopiero w lipcu 2008 r., kiedy to rodzina Jelinek otrzymała pamiątkową tablicę od szefa sztabu generalnego Vlastimila
Picka. Wkrótce zmarła żona pastora w marcu 2009 roku. Podkreśla także znaczenie rodzinnej i uczciwej pracy, która stanowi fundament społeczeństwa. Dla duchowego Jelinka ważne jest nie tylko posiadanie religii i wiara w Boga, ale także życie w uczynku i pomoc ludziom. Jan Jelinek ma swoje upamiętnienie w postaci kamienia w Warszawie na Woli, postawiony z inicjatywy Fundacji Jana Karskiego i POLIN w Ogrodzie Sprawiedliwych. Jelinek dotychczas nie znalazł uznania jako Sprawiedliwy przez ofiary Holokaustu i Yad Vashem, dlatego jego los wygnańca jest puentą jego życia.